Copyright trolling – czyli uważaj, co cytujesz na forum
#1
Istnieje- mam nadzieję, że nikła szansa – iż za zacytowanie poniższego artykułu z Gazety Prawnej na naszym Forum dostanę tzw. Abmahnung, czyli wezwanie do zapłaty ugodowej kwoty, pod groźbą procesu sądowego z jakiejś kancelarii prawniczej z Niemiec. :/

Mimo wszystko zaryzykuję, bo sprawa jest warta uwagi.Idea Muszę jednak wnieść stosowne zastrzeżenia prawne, że umieszczam swój tekst w dobrej wierze, korzystając z tzw. prawa cytatu. Gdyby te zastrzeżenia nie były skuteczne zaznaczam jeszcze, że treści, które napiszę są skonsultowane z Kancelarią Dr Giesche und Partners, z którą zawarłem stosowną umowę, w celu ochrony mojej osoby przed zarzutami łamania praw autorskich.

Uff! Dopiero teraz mogę swobodnie napisać swoją osobistą opinię, na temat tego co dalej przeczytacie. To nie żart. To nasza przyszłość. Tak będziemy musieli oznaczać teksty na Forum, gdy coś zacytujemy...

Trolling patentowy jest już powszechnie znany. To problem wielkich korporacji z branży IT. Zwykłych użytkowników raczej nie dotyczy. Ale skoro przepisy prawa nie nadążają za dynamicznym rozwojem internetu lub starają się nadążyć, to niczego dobrego nie wprowadzają – jak choćby obowiązkowa informacja o plikach cookies, która tylkoniepotrzebnie utrudnia przeglądanie treści – to otóż pojawiają nowe trolle, mniej zachłanne. Trolling praw autorskich może dotknąć nas osobiście w postaci jakiegoś Abmahnung.

Gigantyczne pole do rozwoju trollingu praw autorskich stoi otworem w postaci nękania użytkowników Facebooka. Przecież to jest jego istota – dzielenie się i powielanie treści. Wystarczy jedna treść, łamiąca prawa autorskie, która zostanie powielona. Pamiętacie może przypadek tzw. Ogniska Kwietniowego w Krakowie, gdzie dziewczyna umieściła zaproszenie i przybyło 22 tysiące osób. Została potem oskarżona za organizację imprezy masowej bez zezwolenia. Nie miała świadomości, co robi i jakie będą skutki. Adwokat poradził jej przyznanie się do winy i dobrowolne poddanie się karze. Tak samo łatwo jest umieścić jakiś fragment tekstu objęty ochroną praw autorskich. I tutaj wkraczają te rożne kancelarie, które liczą na to samo – zapłać dobrowolnie niedużą sumę, a unikniesz procesu.

Nie znam szczegółów tej sprawy. Moim zdaniem dobry adwokat o głośnym nazwisku mógłby w być stanie obronić Annę K. Przecież ona korzystała tylko z możliwości jakie stworzył jej Facebook.

Trzeba o tym pisać aby zdusić zło w zarodku. Jak więc wygląda trolling praw autorskich?

Cytat z gazety Prawnej nr 2 z dnia 3 stycznia 2014 roku; autor: Sylwia Czubkowska

Cytat: Sieć i piraci: symbioza zysku

Na internautach łamiących prawa autorskie świetny biznes robią zarówno ścigające, jak i broniące ich kancelarie prawne

Moja znajoma, która mieszka w Niemczech, dostała wezwanie do zapłaty grzywny za piractwo w ciągu miesiąca. Konkretnie chodzi o bezprawne pobranie pewnego serialu telewizyjnego z sieci P2P, co dodatkowo obciąża ją udostępnianiem nielegalnych treści. Owa znajoma wynajmowała pewnej osobie pokój, udostępniając jej dodatkowo swój internet. Najemca przebywał w mieszkaniu mojej znajomej oraz korzystał z internetu zarejestrowanego na właściciela, pobierając wiele nielegalnych plików, w tym owy serial. Jak wiadomo, wezwanie sądowe do zapłaty dostał właściciel usługi internetowej.

„Dziś dostałem list z pewnej kancelarii z przedsądowym poleceniem zapłaty. Chodzi o udostępnianie 1,5 roku temu filmu »Czarny czwartek«, kwota do zapłaty to 550 zł. List był wrzucony do skrzynki, czyli niepolecony i bez potwierdzenia odbioru. W liście jest napisane, że mam 7 dni do zapłaty, tylko skąd ta kancelaria będzie wiedziała, że list doszedł do mnie i w jakim terminie? Pod nim podpisana jest polska adwokat, ale na końcu jest jeszcze wymieniona jakaś niemiecko brzmiąca nazwa powoda”.

„Abmahnung, czyli wezwanie, dostałem e-mailem. Właściwie nawet nie wiem, czy to jest wezwanie do zapłaty, czy jakieś inne pismo, bo choć znam niemiecki nie najgorzej, to niewiele z tego zrozumiałem. Chodzi o korzystanie z serwisu RedTube. Nie ukrywam, założyłem sobie na nim konto, bo czasem wykupywałem dostęp do pełnego filmu. Ale byłem przekonany, że to legalny serwis pornograficzny”.

Od takich skarg i próśb o radę zaroiło się w ostatnim czasie na internetowych forach. Bo choć listy z wezwaniami do zapłaty za piractwo wysyłane w imieniu właścicieli praw autorskich nie są niczym nowym, zaskoczeniem jest, że takie pisma zaczęły przychodzić od niemieckich prawników.

Czarny czwartek fanów Miriam

Kilkuset osobom z całej Polski doręczono jesienią listy z wezwaniem do zapłaty kary za nielegalne udostępnienie w sieci filmu „Czarny czwartek”. Choć film jest polski, nadawcą pism była niemiecka firma Baseprotect, która – jak informuje na swojej stronie internetowej (prowadzonej także po polsku) – zajmuje się ochroną praw autorskich oraz monitoringiem sieci internetowych. Jej przedstawiciele, działając według sloganu reklamowego „Change piracy into profit” (Zamień piractwo w zyski), sami skontaktowali się z polskim producentem filmu i zaoferowali mu pomoc w ściganiu piratów.

By działać w Polsce, Baseprotect zawarła umowę partnerską z kancelarią warszawskiej adwokatki. Podobne umowy wiążą firmę z adwokatami we Francji, w Rosji, na Litwie oraz w Stanach Zjednoczonych, swoje usługi oferuje także w Hiszpanii, Turcji i Holandii. I wszędzie tam jest już dobrze znana. W USA, przy współpracy lokalnej kancelarii McDaniel Law Firm, wystosowała na przełomie 2011 i 2012 r. wezwania do dobrowolnego poddania się karze finansowej do 12 tys. internautów. „Dzięki wyspecjalizowanej wiedzy i zaawansowanej technologii stworzyliśmy system, który precyzyjnie i efektywnie protokołuje, weryfikując dowody przestępstw popełnianych w internecie. Dzięki zastosowaniu technologii baseprotect możliwa jest identyfikacja każdego użytkownika, który nielegalnie rozpowszechnia pliki chronione prawem autorskim, dostarczając oficjalne dowody roszczenia wobec niego” – chwali się firma na swojej stronie internetowej. Polscy internauci skarżą się na działania Baseprotect (zresztą tak samo jak użytkownicy sieci z innych państw), ale w ogromnej części decydują się płacić.

Jeszcze dalej posunęła się kancelaria U+C, która w ostatnich tygodniach stała się sławna na całą Europę po tym, jak nie do końca legalnie weszła w posiadanie adresów IP użytkowników serwisu pornograficznego RedTube i wysłała do nich wezwania do zapłaty 250 euro za oglądanie filmów, które były umieszczone w sieci bez zgody właścicieli praw autorskich. Poszło m.in. o takie produkcje, jak „Sekret Amandy”, „Przygody Miriam” i „Glamour show girls”. W Niemczech wybuch skandal. Po pierwsze – w tym kraju karalne jest tylko nielegalne udostępnianie plików, nie ich pobieranie, a RedTube jest serwisem streamingowym (w technologii streamingu materiał pobierany jest z serwera, w odróżnieniu od sieci P2P czy torrent nie następuje jego udostępnienie innym użytkownikom). Po drugie – sąd w Kolonii, który zdecydował o udostępnieniu adresów IP użytkowników serwisu RedTube, zrobił to omyłkowo. Ale kilka tysięcy wezwań zostało wysłanych, z czego część trafiła także do Polaków mieszkających w Niemczech.

To zresztą nie wszystko – jeden z naszych czytelników poskarżył się na podobne wezwanie przesłane przez niemieckich prawników reprezentujących wytwórnię filmową WarnerBros.

Wszystkie te sprawy łączy jedno. Na końcu skomplikowanych pism znajduje się formularz Unterlassungserklärung, czyli zgoda na zapłatę odszkodowania dla właściciela utworu i honorarium adwokackiego dla kancelarii, która przygotowała pismo.

Specjalizacja: piraci

Ściganie piractwa stało się już biznesem międzynarodowym, bo walka z nim jest dochodowym interesem. Ramon Lobato i Julian Thomas, prawnicy z australijskiego Swinburne University of Technology, w artykule „The Business of Anti-Piracy: New Zones of Enterprise in the Copyright Wars” (Antypiracki biznes: Nowe obszary przedsiębiorczości w walce o prawa autorskie) dowodzą, że choć łamanie praw autorskich przynosi spore straty artystom i wydawcom, to równocześnie generuje całkiem spore zyski. „Konsumenci już wiedzą, że piractwo intelektualne ma głęboki i negatywny wpływ na jakość życia i dochody twórców i że daje ogromne przychody organizacjom przestępczym. Ale prawda jest taka, że zarówno piractwo, jak i walka z nim owocują też szeroką gamą pobocznych aktywności, które są tak naprawdę nowymi specjalizacjami w zarabianiu pieniędzy” – piszą Lobato i Thomas i podkreślają, że antypiractwo to już właściwie nowa gałąź biznesu. Szczególnie tego prawniczego.

Największe organizacje skupiające właścicieli praw autorskich, takie jak Recording Industry Association of America (RIAA), Motion Picture Association (MPA) czy International Federation of the Phonographic Industries (IFPI), zatrudniają rzesze lobbystów i prawników wyspecjalizowanych w ściganiu naruszeń praw autorskich. Social Science Research Council, amerykańska organizacja pozarządowa zajmująca się badaniami ekonomicznymi, oszacowała kilka miesięcy temu, że roczne budżety tych organizacji przeznaczone tylko na ten cel idą w setki milionów dolarów. „Dodatkowo w ostatnich pięciu latach liczba kancelarii specjalizujących się w wyliczaniu strat ponoszonych z powodu piractwa i walkach prawnych związanych z tym zagadnieniem poszybowała w górę. Pojawił się też nowy model biznesowy polegający na pozywaniu tysięcy domniemanych piratów i jednoczesnym wysyłaniu im pism ugodowych” – piszą dwaj australijscy prawnicy. Według nich taką taktykę można nazwać na barana, bo „nie bez powodu każdy niemal taki pozew poprzedzony jest propozycją ugody i oczywiście wypłacenia odszkodowania, które dzielone jest między prawników i właściciela filmy, muzyki czy gry” – dodają Lobato i Thomas.

To, co australijscy prawnicy nazywają „nowym modelem biznesowym”, powszechnie znane jest jako „copyright trolling”, czyli – podobnie jak w przypadku trollingu patentowego – żerowanie na prawie w celach czysto zarobkowych. Termin ten pojawił się za sprawą firmy prawniczej Righthaven ze Stanów Zjednoczonych, która swój model biznesowy oparła na skupowaniu praw do artykułów prasowych (początkowo z „Las Vegas Review Journal”) celem późniejszego dochodzenia roszczeń z tytułu naruszenia praw autorskich poprzez publikacje – zresztą zazwyczaj tylko fragmentów – tychże artykułów na łamach najróżniejszych serwisów czy forów internetowych. Righthaven namierzyło tysiące sprawców takich naruszeń i oferowało ugody, strasząc postępowaniem sądowym i dziesiątkami tysięcy dolarów odszkodowań. Przed żądaniami opłat wydawcy jednak nie ugięli się i ostatecznie sprawa trafiła jesienią 2011 r. przed sąd. Ten orzekł, że teksty były wykorzystywane w obrębie dozwolonego użytku, a tym samym prawo nie zostało złamane.

Jednak pomysł na biznes bardzo spodobał się innymi firmom prawniczym i lawina pozwów połączonych z propozycjami ugodowymi ruszyła. Najwięcej kontrowersji budziły działania ACS:Law w Wielkiej Brytanii oraz Dunlap, Grubb & Weaver (potem U.S. Copyright Group) w Stanach Zjednoczonych. Zasada ich działania była identyczna. Wynajmowane przez właścicieli praw autorskich same pokrywały wszystkie koszty działania, w zamian swoim klientom wypłacając część (zazwyczaj ok. 30 proc.) odszkodowań, jakie udało im się wywalczyć u internautów, którzy złamali prawo. W pierwszej kolejności zbierali adresy IP użytkowników sieci torrent, którzy pobierając pliki, także udostępnili te będące na ich komputerach. Tak stworzone „ewidencje piratów” stawały się bazami do dalszych działań. Kancelarie zgłaszały się z nimi do sądów z wnioskami o nakazanie operatorom podania dokładnych danych osób, do których należą konkretne IP. Później zaczynała się masowa wysyłka listownych wezwań zawierających datę, czas, miejsce i tytuł udostępnionego pliku i pozew – zazwyczaj o kilkaset tysięcy dolarów. Równocześnie pojawia się propozycja zawarcia ugody bez konieczności walki przed sądem. Wystarczy zapłacić karę – między 500 a 2 tys. dol. Według jednego z prawników Dunlap, Grubb & Weaver ok. 40 proc. wezwanych do zapłaty z miejsca zgadzało się na ugodę, a firma wysłała łącznie ponad 100 tys. wezwań. Czyli jak nietrudno obliczyć, od oskarżonych o piractwo zebrała co najmniej 2 mln dol.

Szybko ten model rozprzestrzenił się po świecie. Masowe wezwania do piratów pojawiły się w Niemczech – zresztą z całkiem dużymi sukcesami, bo niemieckie sądy są bardzo restrykcyjne w stosunku do łamiących prawa autorskie. U.S. Copyright Group zaś szybko wyspecjalizowało się w reprezentowaniu branży porno i w jej imieniu wysłało 75 tys. pozwów wraz z żądaniami opłat za nielegalne udostępnianie filmów erotycznych. Mniej chętne takim działaniom są z zasady duże hollywoodzkie wytwórnie filmowe. Powód jest prosty: boją się złego PR, jaki zawsze towarzyszy tym, jak żalą się internauci, szantażom.

150 euro za obronę

Z podobnymi działaniami od kilku lat eksperymentują także polskie kancelarie lub firmy prawnicze. Opisywaliśmy, jak Hapro Media zasypała wezwaniami do zapłaty użytkowników portalu Chomikuj.pl i jak białostocka firma Pro Bono w imieniu m.in. wydawców disco polo rozesłała kilkanaście tysięcy listów i e-maili z wezwaniami do zapłaty od 700 zł do 2 tys. zł. Kiedy sprawy ujawniono, właściciele praw autorskich szybko się z nich wycofali.

Do tej pory były to działania albo prowadzone na małą skalę, albo nieudolne. Dopóki nie zabrali się do tego profesjonaliści z Niemiec. Internauci, którzy dostają wezwania do zapłaty od kancelarii zza zachodniej granicy, doradzają sobie jedno: udanie się także do niemieckiego prawnika. A ci już mają przygotowane oferty dla Polaków. Na stronach kilku kancelarii znaleźć można wyjaśnienia niemieckich terminów dotyczących praw autorskich, opłat i tego, jak czytać przedsądowe wezwania do zapłaty.

– W ostatnich dwóch latach miałem ok. 50 zapytań na ten temat i ok. 20 zleceń. Klienci to najczęściej Polacy mieszkający w Niemczech lub odwiedzający znajomych lub rodzinę w Niemczech. Ludzie reagują bardzo nerwowo po otrzymaniu upomnienia i dzwonią czasami późno w nocy lub po kilkanaście razy – opowiada polski prawnik pracujący w Niemczech Kamil Gwozdz.

– W Polsce upomnienia za filesharing (dzielenie się plikami) nie są jeszcze takie popularne jak w Niemczech, dlatego Polacy śmiało ściągają filmy i muzykę z sieci typu emule lub torrent. Czyli źródeł, które w Niemczech są już dawno znane z tego, że są tam dostępne materiały celowo umieszczane przez wydawnictwa, aby łatwiej było złapać delikwenta – potwierdza Matthias Matuschewski, niemiecki prawnik polskiego pochodzenia, i dodaje, że tylko w 2013 r. miał blisko 200 takich spraw.

Do kancelarii Dr Schulte und Partners, w której asesor Patrycja Mika jest partnerką kooperacyjną, też zaczęło się zgłaszać coraz więcej Polaków z prośbami o pomoc w obronie przed monitami w sprawie łamania praw autorskich. – Czasem są naprawdę przerażeni i ja im się nie dziwię. Pisma mają po kilkanaście stron, napisane są bardzo trudnym prawniczym językiem, pełne są odniesień do wyroków sądowych – opowiada. – Często zresztą docierają do nich ze sporym opóźnieniem, bo kilka miesięcy temu mieszkali w danym miejscu, ale teraz już np. wrócili do Polski. A tu nagle pojawia się niemieckie pismo wzywające do zapłaty kilkuset euro – tłumaczy i dodaje, że w jej ocenie to jasne, że te pisma są specjalnie w tak zawiły sposób formułowane, by zastraszyć internautę.

Wszyscy jak jeden mąż zapewniają, że żadna z prowadzonych przez nich spraw nie wylądowała przed sądem. – Parę upomnień było nieuzasadnionych, w większości spraw zawarto ugody. Klient płaci mniej, niż pierwotnie żądano, strona przeciwna rezygnuje z dalej idących roszczeń – mówi mecenas Gwozdz.

Według nich większość spraw jest do wybronienia, wystarczy zapłacić dobremu specjaliście. Stawka wyjściowa: 150 euro. Za pakiet obejmujący pomoc także na wypadek kolejnych Abmahnung trzeba już wyłożyć przynajmniej 250 euro. I tak piracki, i antypiracki biznes się kręci.

Prawda jest taka, że zarówno piractwo, jak i walka z nim owocują szeroką gamą pobocznych aktywności, które są tak naprawdę nowymi specjalizacjami w zarabianiu pieniędzy
Podwójne dno polega na tym, że ukrywa trzecie i czwarte...
Odpowiedz
#2
Słynna była sprawa z wymienionym...legalnym przecież...serwisem RedTube. Kuriozalna stała się w tym kontekście informacja, że serwis ten "sam z siebie" zaczął zwalczać tę formę zastraszania swoich klientów, o czym niedawno informował Dziennik Internautów
Cytat: Serwis RedTube postarał się o nakaz sądowy zabraniający prawnikom-antypiratom dalszego zastraszania ludzi. Oto dożyliśmy czasów, kiedy dystrybutorzy pornografii robią rzeczy bardziej chwalebne niż prawnicy.

Niecałe dwa tygodnie temu Dziennik Internautów, podobnie jak wiele innych serwisów, informował o działaniach niemieckiej kancelarii prawnej przeciwko internautom rzekomo korzystającym z serwisu RedTube. Kancelaria rozsyłała do ludzi listy, żądając 250 euro za oglądanie na RedTube filmów chronionych prawem autorskim.

Oczywiście nikt nie ma pewności, czy osoby atakowane przez kancelarie rzeczywiście naruszyły czyjeś prawa. Tego typu działania, określane jako copyright trolling, są tak naprawdę rodzajem szantażu, uświęconego niby to szlachetnym celem ochrony twórców. Często celem ataków są osoby niewinne żadnych naruszeń.

RedTube walczy z trollami

Warto wiedzieć, że historia z RedTube ma swój dalszy ciąg. Z doniesień niemieckiego Heise.de wynika, że serwis RedTube postanowił walczyć z zastraszaniem internautów przed sądem w Hamburgu. Udało mu się uzyskać tymczasowy nakaz sądowy, zakazujący wysyłania kolejnych listów z żądaniami wpłat kancelarii Urmann und Kollegen oraz szwajcarskiej organizacji The Archive (zob. Weitere Abmahnungen untersagt: Redtube erwirkt einstweilige Verfügung).

Serwis RedTube podkreśla, że nikomu nie przekazywał informacji o swoich użytkownikach. Ponadto przedstawiciel serwisu Alex Taylor zauważył, że wstrzymanie działań prawników-antypiratów ma znaczenie nie tylko dla użytkowników RedTube, ale w ogóle dla użytkowników usług internetowych oferujących wideo w streamingu.

RedTube niczym YouTube

Dziennik Internautów już wcześniej zauważał, że pornograficzny RedTube nie różni się znacząco od popularnego i jakże szanowanego YouTube. Skoro prawnicy byli w stanie zastraszać użytkowników tego pierwszego, równie dobrze użytkownicy YouTube mogą stać się ich celem. Jedyne, co prawnikom byłoby do tego potrzebne, to jakieś adresy IP oraz pełnomocnictwo posiadacza praw autorskich.

Szczerze mówiąc, działanie RedTube ma znaczenie wykraczające nawet poza serwisy wideo. Każdy internauta może się stać odbiorcą listu wzywającego do dobrowolnej wpłaty za naruszenie. Wystarczy, że adres IP powiązany z tym internautą znajdzie się jakimś magicznym sposobem na liście domniemanych sprawców.

Doskonale wiadomo, że firmy identyfikujące rzekomych piratów mogą robić błędy i robią je. Wiadomo też, że prawnikom-antypiratom bardziej zależy na wpłatach od zastraszonych ludzi, niż na rzeczywistym dochodzeniu praw artysty.

Dystrybutor porno uczciwszy niż prawnik

Całe zamieszanie z RedTube wydaje się przerażające z jednego powodu. Oto dożyliśmy czasów, kiedy prawnicy zajmują się zastraszaniem ludzi, a tymczasem operator serwisu pornograficznego zajmuje się sądową walką o prawa internautów. Można powiedzieć, że dystrybutorzy pornografii robią rzeczy bardziej chwalebne niż prawnicy.

Źródło

[Aby zobaczyć linki, zarejestruj się tutaj]

Kolejny artykuł z DI powiązany tematycznie pokazuje bezwładność i bezradność polskiego wymiaru sprawiedliwości...czy to zamierzone działanie (czytaj "zawodowa solidarność") czy po prostu niewiedza i brak doświadczenia w podobnych przypadkach trudno powiedzieć. Efektem jest brak rozwiązań, jednoznacznych opinii i jednolitego oficjalnego stanowiska
Cytat: Dziennik Internautów już dwukrotnie opisywał działania kancelarii Anny Łuczak z Warszawy, która wysyła do internautów wezwania do zapłacenia 550 zł za pobranie pewnego filmu. Jest to przeniesienie na polski grunt tych samych praktyk, które były już obserwowane za granicą i określane jako copyright trolling. Za granicą dochodziło już do karania prawników zajmujących się takimi rzeczami, ale niestety w Polsce musimy przerabiać tę lekcję od początku.

Copyright trolling: nadużycie i zastraszanie

W Polsce wciąż wiele osób łączy copyright trolling z prawami autorskimi i bronieniem twórców. To zjawisko jest analizowane jako forma egzekwowania prawa. Tymczasem w rzeczywistości jest to forma nadużywania prawa w celu zastraszania ludzi i zarabiania na tym. Czy to nie są mocne słowa? Zastanówmy się nad tym.

Ktoś uruchamia postępowanie karne dotyczące naruszenia praw autorskich. Osoba ta dostarcza jakiś zestaw adresów IP, bo nie ma innych dowodów naruszeń. Postępowanie rusza i władze ustalają możliwych sprawców na podstawie numerów IP. Następnie dane potencjalnych sprawców są wyciągane z akt sprawy i używane przez kancelarię prawną w celu wysyłania wezwań do zapłaty pod groźbą większych nieprzyjemności.

Mamy tu nadużycie, bo postępowanie karne jest traktowane jako instrument pozyskiwania danych osobowych. Prawo karne chyba nie zostało stworzone w takim celu, prawda?
(...)
Trolle uderzają w osoby niewinne

Jednym z problemów copyright trollingu jest to, że ofiarami represji stają się osoby całkowicie niewinne. Po prostu metody identyfikowania internautów naruszających prawa autorskie w sieci nie są doskonałe.

Jeśli chodzi o działania kancelarii Anny Łuczak, to prawdopodobnie uderzyły one również w osoby niewinne. Tak sądzę z powodu e-maili, jakie do mnie dotarły. Niektórzy odbiorcy listów od tej kancelarii są absolutnie pewni, że nie mogli pobierać filmu. Mimo to się boją...

Tutaj należy zadać proste pytanie - jak traktować adwokata, który żąda od ludzi 550 zł pod groźbą postępowania karnego i być może procesu cywilnego, nawet jeśli adwokat nie ma pewności, czy Ci ludzie cokolwiek złego nie zrobili?

Naczelna Rada Adwokacka gra na zwłokę

To pytanie postanowiłem zadać Naczelnej Radzie Adwokackiej (NRA). Uznałem to za tym bardziej uzasadnione, że na stronie kancelarii Anny Łuczak widnieje logo Adwokatury Polskiej z dewizą "Prawo Ojczyzna Honor". Czy innym adwokatom podoba się takie postępowanie, jak copyright trolling?

Pytanie zadałem 26 listopada. Rzeczniczka NRA Joanna Sędek obiecała mi odpowiedź, ale potem długo się nie odzywała. Pisałem e-maile, dzwoniłem i wreszcie (9 grudnia) dostałem od niej numer telefonu do rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Zadzwoniłem do niego, a on wyjaśnił mi, że nie może udzielić komentarza w sprawie dotyczącej kancelarii z Warszawy. To zrozumiałe, bo rzecznik dyscyplinarny nie powinien komentować sprawy, którą być może będzie się zajmował.

Zwróciłem się znów do Pani Joanny Sędek, bo co miałem robić? Przedstawicielka NRA dopiero 17 grudnia wreszcie udzieliła mi odpowiedzi. Oto jej treść:

Cytat: Z tekstu wynika, że ta pani mecenas działa na podstawie pełnomocnictwa, więc nie występuje w sprawie "samozwańczo". Jeśli osoba, do której trafiło pismo, nie poczuwa się do winy, to powinna złożyć wyjaśnienia. Jeśli uznaje, że pani mecenas postępuje nieetycznie, może w tej sprawie złożyć skargę do rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Rady Adwokackiej, na terenie której adwokat wykonuje zawód.


Zadawanie pytań jest stronnicze!

Próbowałem zadawać dodatkowe pytania. Poprosiłem panią Sędek m.in. o wyjaśnienie, jak wygląda składanie skargi, z jakimi konsekwencjami musi się liczyć osoba składająca skargę itd. Rzeczniczka NRA uchyliła się od odpowiedzi na te pytania, ale za to zaczęła mi zarzucać stronniczość i wspomniała nawet coś o "tabloidyzacji mediów". Sugerowała też, że działania kancelarii Anny Łuczak można porównywać do sytuacji adwokata, który musi bronić groźnego przestępcę.

Cóż... chyba nie dostanę więcej komentarzy z NRA. Pozostaje mi analizować to, co otrzymałem dotychczas. Naczelna Rada Adwokacka najwyraźniej nie uważa copyright trollingu za jakikolwiek problem. Oczywiście jest możliwość złożenia skargi do rzecznika dyscyplinarnego, ale NRA nie ujawni dziennikarzowi informacji, które mogłyby ewentualnie zachęcić pokrzywdzonych do złożenia skargi lub im to ułatwić.

Copyright trolling to obowiązek adwokata?

Mnie osobiście zmartwiły stwierdzenia rzeczniczki NRA o tym, że "pani mecenas nie działa samozwańczo". Zmartwiło mnie też porównywanie działań pani Łuczak do działań adwokata broniącego przestępcy. Spójrzmy prawdzie w oczy - copyright trolling to nie jest wykonywanie przykrego obowiązku. To jest zarabianie na zastraszaniu ludzi i żaden adwokat nie ma obowiązku czegoś takiego robić.

Prawnik doradza - idź pan do UOKiK

Na koniec dodam, że pisał do mnie pewien człowiek, który otrzymał list od kancelarii Anny Łuczak i stanowczo twierdzi, że niczego nie pobierał. Ten człowiek był u prawnika ze swoim problemem, ale prawnik "nie polecał mu" składania skargi do rzecznika dyscyplinarnego. Poradził raczej złożyć skargę do... UOKiK.

Czekam właśnie na odpowiedź od UOKiK, czy faktycznie zająłby się on taką sprawą. Najwyraźniej nie jest to całkiem pewne, zresztą ja też mam wątpliwości. To nie jest typowa sprawa "konsumencka".

Źródło

[Aby zobaczyć linki, zarejestruj się tutaj]

"Bezpieczeństwo jest podróżą, a nie celem samym w sobie - to nie jest problem, który można rozwiązać raz na zawsze"
"Zaufanie nie stanowi kontroli, a nadzieja nie jest strategią"
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości